Czy w marcu może być gorąco? Może, pod warunkiem, że chociaż na chwilę „uciekniesz” z Polski. Ja uciekłem, daleko, za ocean. Prosto do Miami. Odwiedzenie tego miasta było jednym z moim marzeń. Tętniące życiem ulice i bary, przepiękne plaże i luz, którego nie widać w Europie. Jeżeli w te atrakcje wpleciesz jeszcze sport, wrażenia z takiego wyjazdu muszą pozostać niezapomniane. Mi się to udało…
Miałem to szczęście, że w trakcie mojego pobytu w tym słonecznym raju, na przepięknych obiektach sportowych, rozgrywany był coroczny turniej tenisowy Miami OPEN! Postanowiłem sprawdzić jak to wszystko wygląda, a jako wisienkę na torcie wybrałem pojedynek naszej tenisistki Magdy Linette z Białorusinką Wiktorią Azarenko. Zanim jednak Magda pojawiła się na korcie, poznałem smak prawdziwej tenisowej zabawy. Już na wstępie, mijając bramy tego tenisowego miasteczka, natrafiłem na stojak z mapami, który miał ułatwić każdemu poruszanie się po tym niemałym terenie.
Obszar zawodów naprawdę był ogromny, a panowała na nim iście rodzinna, wręcz piknikowa atmosfera. Knajpy, leżaki, konkursy i zabawy, sklepy z gadżetami…, to wszystko czekało tutaj na spragnionych zarówno wrażeń, jak i „wypoczynku” kibiców.
Nie miałem niestety za bardzo czasu na korzystanie z tych wszystkich udogodnień, ponieważ tego dnia oprócz meczu Linette, mieliśmy zaplanowane obejrzenie jeszcze innych sportowych zawodów. Wracając jednak do samej organizacji Miami OPEN, to śmiało można powiedzieć, że organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Nawet, gdybyście chcieli śledzić wszystkie (cztery) odbywające się w jednym czasie potyczki tenisowe, była taka możliwość, a pozwalały na to umieszczone w centralnym punkcie miasteczka ogromne telebimy. Coś wspaniałego…
Faktem jest, że oglądanie ich, z powodu lejącego się z nieba żaru, nie było zbyt komfortowe, jednak co rusz mogłeś ochłodzić się w lokalnych, specjalnie na tą okazję skonstruowanych knajpkach lub po prostu zakupić zimne napoje w małych punktach gastronomicznych, których na obszarze zawodów było mnóstwo.
Nadszedł jednak czas na pojedynek Magdy. W związku z tym, że kort, na którym Linette rozgrywała swój pojedynek nie był zbyt duży, udało nam się zająć miejsca niemalże zaraz za stanowiskiem naszej zawodniczki.
Później, zostało nam już tylko kibicować, co chwilę nawołując polskich kibiców do głośnego skandowania nazwiska Poznanianki.
Jedną z ciekawostek, która zwróciła moją uwagę był fakt, że zdecydowanie dominującym kolorem całej imprezy był kolor pomarańczowy. Telebimy i mapy o których wcześniej wspominałem – pomarańczowe, tablice wyników – pomarańczowe, nawet parasole ochronne i stroje osób do podawania piłek czy sprzedających amerykańskie (a jakże) hamburgery, również były w kolorze orange.
Podsumowując te kilka godzin spędzonych na moich pierwszych w życiu potyczkach tenisowych, mogę śmiało powiedzieć, że zabawa była przednia, emocje podczas meczu Linette ogromne (Magda wygrała), a pozytywne wrażenia pozostaną na jeszcze bardzo długo. Za dwie godziny, miały mnie jednak czekać kolejne…
Prosto z tenisowego miasteczka udaliśmy się do przepięknej, ogromnej hali sportowej, w której swoje pojedynki rozgrywa koszykarska drużyna NBA – Miami Heats! Tutaj emocja nie były wcale mniejsze… Już z zewnątrz, hala ta, robiła ogromne wrażenie. Wyobraźcie sobie, że koszt budowy tego obiektu, otwartego ostatniego dnia 1999 roku, wyniósł 213 mln dolarów!
Nie ma się jednak co dziwić, ponieważ mecze koszówki może w niej oglądać aż 19.600 widzów i jest to liczba, którą nie może pochwalić się większość stadionów piłkarskich w Polsce. Niesamowite! Podekscytowany gabarytami tego budynku, wszedłem do środka. Tutaj to było istne „piekło”. Muzyka, tłumy ludzi, wielkie plakaty na ścianach… Prawdą jest powiedzenie, że gdy Amerykanie coś robią, to musi to być zrobione z rozmachem. Oszalałem! W tym jednym obiekcie, znajdowało się mnóstwo sklepów z gadżetami koszykarskich herosów. W każdym z nich po kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu klientów naraz. Oj, tak – mieszkańcy USA wiedzą, jak robić biznes.
W końcu trafiłem do wejścia, z którego miałem się dostać na opłacone przeze mnie miejsce. Szok! Moja miejscówka była niemalże na samej górze, co spowodowało, że dopiero z tej lokalizacji mogłem ocenić potęgę hali. Ogrom, to nawet za mało powiedziane. Wyobraźcie sobie, że wchodziła tutaj połowa pojemności stadionu Lecha Poznań, albo inaczej – 2/3 pojemności stadionu Legii Warszawa. Coś niewyobrażalnego. Trybuny były tak strome, że momentami miałem wrażenie, że runę w dół i to z prędkością światła. Momentami można było poczuć niemały strach. Ale spokojnie, przeżyłem, a emocje jakie towarzyszyły mi podczas spotkania, często pozwalały zapomnieć o tej niedogodności.
Ci, którzy interesują się koszykówką NBA wiedzą, że podczas pojedynku, co chwilę są jakieś przerwy. W czasie tych przerw na parkiecie odbywają się liczne występy, pokazy, konkursy… Jest to również czas, który pozwala kibicom udać się na wielkie korytarze obiektu, aby dokonać zakupu szerokiej gamy serwowanych tam smakołyków. Punktów z jedzeniem i napojami jest mnóstwo. Na ścianach porozwieszane są specjalne mapy, aby każdy mógł się zorientować, gdzie i jakie atrakcje na niego czekają. Sami zobaczcie, jak dużo punktów gastronomicznych można tam spotkać.
To był naprawdę cudownie spędzony czas i to pomimo tego, że po całym dniu mój organizm był skrajnie wykończony. Najpierw emocje podczas pojedynku Magdy Linette, szybki przejazd do hali Miami Heats i kolejna dawka adrenaliny to naprawdę dużo, jak na jeden dzień. Do hotelu wróciłem długo po północy, aby przez kolejne kilkadziesiąt minut przeglądać jeszcze w telefonie wykonane w tym dniu foty. A było co oglądać…