10 krotny Ironman dobiega końca. W niniejszym artykule chcielibyśmy Wam przedstawić w pigułce kilka ważnych wydarzeń, które miały miejsce podczas tych ekscytujących całą Polskę zawodów. Co prawda, w momencie pisania tego opracowania wyścig jeszcze trwa, ale zwycięzcę zdążyliśmy już poznać. Został nim Vanthuyne Kenneth z Belgii z czasem 182 godz. 43 min. 43 sekundy, pobijając dotychczasowy rekord świata, który wynosił: 190 godz. 17 min. 16 sekund, czyli o ponad 7 godzin! Drugie miejsce zajął Niemiec Richard Jung z czasem 187 godz. 49 min. 24 sekundy, a trzecie Polak - Adrian Kostera 189 godz. 55 min. 20 s.
Pozostali zawodnicy (w tym Polak Tomasz Lus) cały czas walczą na trasie.
Jedno jest pewne..., z zawodów tych mógłby powstać niezły film. Zwrotów akcji i zupełnie nieprzewidzianych sytuacji było tyle, że najlepszych trzech scenarzystów nie byłoby w stanie tego wymyślić, ale po kolei...
W zawodach, które składały się z 38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegu startowało prawie 20 zawodników, z czego trzech Polaków (Robert Karaś, Adrian Kostera, Tomek Lus). Pierwszy z nich, wystartował tak imponująco, że pływanie zakończył po niespełna 10 godzinach, co spowodowało, że już na samym początku zapewnił sobie kilkugodzinną przewagę, którą później tylko powiększał. Jazda na rowerze poszła mu równie znakomicie i kiedy był już w trakcie biegu okazało się, że to jednak nie będą jego zawody. Zawody, które gdyby Robert pokonywał cały czas w tak znakomitym tempie, zakończyłyby się pobiciem rekordu świata i to nawet o kilkanaście (jak nie więcej) godzin. Niestety życie płata różne figle i Karasiowi spłatało akurat w najważniejszych zawodach w jego życiu. Podczas biegu (a również na skutek wcześniejszej jazdy na rowerze) otworzyła się Robertowi rana po przebytym 3 tygodnie wcześniej zabiegu urologicznym. Pomimo tego, że nasz bohater oczekiwał od lekarzy zaszycia rany aby móc kontynuować wyścig, lekarze stanowczo zabronili mu dalszego uczestnictwa. Nie było wyjścia i marzenia należało odłożyć do następnego razu. Jest jednak rzecz, na której Karaś bez wątpienia wygrał - liczba obserwujących go osób na Instagramie. W momencie startu miał on niewiele ponad 100 tys. obserwujących, dzisiaj (po kilku dniach ma ich 297 tysięcy!). Taka zmiana bez wątpienia przełoży się na jego zarobki co również pomoże mu jeszcze lepiej przygotować się do kolejnego wysiłku.
Drugi z Polaków - Adrian Kostera, przeżywał na trasie istny rollercoaster. Raz było lepiej, raz gorzej... Wspomnijmy jednak te momenty, w których było naprawdę ciężko. Był moment, że Adrianowi zepsuł się rower, którego jego ekipa nie była w stanie naprawić. Tak naprawdę była to sytuacja, która spowodowałaby, że musiałby on zakończyć rywalizację (nie miał roweru zapasowego). Na szczęście z pomocą przyszedł team Karasia, który spowodował, że Kostera mógł kontynuować jazdę. Naprawili jego pojazd. Podczas biegu, nasz bohater również przechodził ciężkie chwile. Buty były tak przemoczone, że Adrian nie był w stanie kontynuować w nich zawodów, dlatego przerzucił się na ...klapki! Tak, tak... część trasy pokonywał w klapkach, do momentu, kiedy jeden z jego kibiców przeczytawszy prośbę o buty na profilu Kostery, dostarczył mu potrzebne obuwie. Należy jeszcze dodać, że nasz zawodnik miał bardzo mało środków, aby odpowiednio przygotować się do wyścigu. Wiele rzeczy musiał pożyczyć, w tym busa, którym był w stanie wraz ze sprzętem i dwuosobowym teamem dotrzeć do Szwajcarii. Nic nie było go jednak w stanie pokonać, a wręcz przeciwnie, aby momentami jeszcze bardziej poprawić sobie humor, zajadał się podczas jazdy rowerem... lodami. I w taki oto sposób, na wszelkie sposoby, Adrian wskoczył na pudło, zajmując WSPANIAŁE III miejsce. Szacunek bracie! Jeśli chodzi o Instagram Kostery, również zanotował on ogromny wzrost obserwujących. Gdy zaczynał zawody było ich około 3 tys, obecnie jest prawie 40 tys! Brawo!
Trzeci z biało - czerwonych to Tomek Lus. Amator. Jego cały team stanowił tylko tata Stanisław. Szykował on mu jedzenie, rzeczy, suszył ubrania, spełniał zachcianki Tomka. Coś niesamowitego. Tomek to facet niezwykle sympatyczny. Facet, który na moment pisania tego artykułu ma przed sobą do przebiegnięcia jeszcze 350 km. Facet, który się nie poddaje, a jeśli uda mu się zakończyć te zawody to zrobi coś, na co czekał całe życie. Tomek, to po prostu taka maskotka 10 krotnego Ironmana. Należy jeszcze wspomnieć, że w trakcie rywalizacji, Tomek obchodził 37 urodziny.
Hellosport zaczyna się zastanawiać czy 10 krotny Ironmam to jeszcze sport, czy to już coś więcej. Czy pokonywanie tak ekstremalnych granic swojego organizmu jest bezpieczne czy już może zagrażać naszemu życiu. Odpowiedzi pewnie sobie na to nie znajdziemy, natomiast jedno jest pewne, ci faceci spełniają swoje marzenia. Ci faceci pokazują nam, że NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE, a pokonywanie wszelkich barier leży w naszych głowach.
Foty:
Instagram:
- robert_karas_teamkaras
- kostera_ultrati